
Już od jakiegoś czasu chodzi za mną jakiś post, ale nie wiedziałem od czego zacząć. Wiszę Wam przecież jeszcze ostatnią część naszej zeszłorocznej wyprawy do USA, ale to zostawię na następny raz. Dzisiaj chciałem wam zaproponować delikatny flashback (tak po dwóch latach w Kanadzie mówię trochę po angielsku) z moich ostatnich kilku miesięcy. Nie mam szans z wszystkimi utrzymywać kontaktu, więc kto jest ciekawy jak sobie radzę, czytając tego posta otrzyma małą dawkę informacji.
Co u Ciebie...?
Co u mnie pytacie. Mieszkam sobie z czwórką obcokrajowców (Kolumbijka, Rosjanka, Niemiec, Kanadyjczyk no i pomiędzy nimi wszystkimi ja Polaczek). Można powiedzieć że mam tu małą wieże Babel i pewnie dzięki temu zawsze coś się tu dzieje. Każdy ma swoją historie, każdy dokłada coś od siebie. Oprócz tego ciągle pojawiają się ludzie z innych stron świata. Śmiało mogę zaliczyć ten okres w swoim życiu do mocno pokolorowanego... jeszcze jak bym umiał z nimi po angielsku porozmawiać to był by dopiero pewex..
Byłem z dwójką z nich (Jonathon i Ana) i Toon ( Tajlandia) na dzikich gorących źródłach jakoś we wrześniu. Spoko wypadzik na dużym relaksie, dużo śmiechu (zawsze się śmieje jak czegoś nie rozumie) także nic tylko powtarzać takie wyjazdy.

Kilka dni później, stałem się też przez przypadek autorem małego rodzinnego 'dramatu'. Po opublikowaniu zdjęcia z kartką na której nabaźgrałem 'tęsknię' za mocno poruszyłem serducha moich siostrzyczek i musiałem wydać swojego rodzaju oświadczenie, że u mnie wszystko ok i że mam się dobrze. Eh te zerwane więzi.. Już nie długo zobaczymy się w Polsce, więc nie ma co dramatyzować.

Znowu przepadłem na jakiś czas prowadząc dość świstakowy tryb życia czyli praca, dom. Czekała mnie jednak duża nagroda.


Na zakończenie ostatnia historia. Gdzieś tak w połowie stycznia wybrałem się na deskę. Spadło trochę świeżego śniegu, z pracą było jak było, więc postanowiłem, że trzeba w końcu otworzyć sezon. Jak to zwykle bywa na miejsce otwarcia wybrałem Lake Louise. Lubie tam jeździć, dużo tras, dużo lasów no i wiem gdzie szukać najlepsze miejsca do jazdy. Pojawił się niestety mały problem. Okazało się, że tylko ja jako jedyny prowadzę 'klawe', 'beztroskie' życie a cała reszta pracuje. Pomyślałem jednak, że jak już tak dobrze opanowałem milczenie po angielsku, to dlaczego nie przemilczeć 170 km do Louise i z powrotem z jakimś nieznajomym typem, albo grupą ludzi( z czego wolał bym grupę bo przynajmniej bym się pośmiał) Ogłosiłem się więc na stronie( coś ala gumtree) czy ktoś nie jedzie na deskę lub narty do Lake Louise i by mnie nie zabrał. Znalazł się jeden zainteresowany, spoko chłopina jak się później okazało i nawet przypominał mi kumpla ze studiów( Majorka) za co spokojnie dostał z +10 do 'lubienia'. Warunki trafiły nam się kozak, wyjeździłem się na maksa i chyba nie mógł bym już z siebie więcej wycisnąć. Lake Louise zawsze jest magiczne i dostarcza mi dużo energii do życia.
Jak widzicie u mnie jak zwykle ciekawych historii nie brakuje.. Ciągnę ten wózek jak mogę a przy okazji staram się co jakiś czas wrzucić do niego jakiś kolor, żeby za kilka lat jak popatrzę wstecz móc oglądać wspomnienia w kolorze a nie w czarno białych barwach.

Dobra gaszę światło w jaskini i kładę się do spania, bo za 6 godzin trzeba wstawać i zarabiać na spełnianie kolejnych marzeń. Odezwę się.. czy nie długo to nie wiem, ale postaram się coś o San Francisco naskrobać i pokazać wam jak to piękne miasto wygląda oczami chłopaka z Tuchowa.
Wysoka piątka wszystkim :)