sobota, 28 września 2013

Bliżej nieba!


Wow ale ten czas szybko leci! To już szósta część, opisująca moje wrażenia z pobytu w Kanadzie. Cieszy mnie to, że w nierównej walce z prokrastynacją, jak na razie jestem górą! Drugą rzeczą jest niewiarygodna jak dla mnie, liczba czytelników, którzy śledzą moje losy za oceanem. Jak na gościa, który miał uczyć w szkole „fikołków” a nie polskiego, całkiem nieźle to wygląda. Także wielkie dzięki za zainteresowanie i obiecuję, że na wszystkie listy odpiszę... jak tylko jakieś nadejdą.

No dobra, to teraz może kilka słów o czym będzie dzisiaj. Tytuł dosyć refleksyjny w porównaniu do ostatnich, którymi was raczyłem.  Nic się jednak nie martwcie luźny styl, którym operuję, będzie jak zawsze wszechobecny. Oczywiście, żeby (jak mawiała moja Pani od polskiego) jeszcze lepiej zrozumieć autora, sugeruję przenieść się na dywan.


Góry Skaliste
Z racji tego, że ostatnio skupiłem się głównie na miejskich atrakcjach, dzisiaj zabiorę was na wycieczkę w góry. Odwiedzimy trzy najpopularniejsze górskie miejscowości, znajdujące się niedaleko Calgary, a także ich okolice. Dywany odpalone.. no to lecimy!

Wszystkie miejscowości leżą na jednej trasie, więc zaliczymy je po kolei. Na szczęście w porównaniu do Zakopianki, tu autostrada ciągnie się przez całe góry. Nie ma zwężeń, fotoradarów, a ograniczenie prędkości do 120 km/h jest całkowicie wystarczające. Dlatego nie zajmie nam to dużo czasu.

Około 30 km od wyjazdu z pod domu, wyłania się krajobraz Gór Skalistych. Osobiście uwielbiam to miejsce, po pierwsze niesamowity widok, a po drugie dochodzi do mnie, że za chwile znajdę się w zupełnie innym, lepszym świecie.
Spray Lakes

Pierwszą miejscowością na naszej mapie jest małe, ale jakże urokliwe Canmore. W Canmore co roku odbywa się puchar świata w biegach narciarskich, w których udział bierze nasza Justyna. Samo miasteczko nie ma zbyt wiele atrakcji, ot fajne miejsce jeśli ktoś chce się wyciszyć. Okolica za to jest dosyć ciekawa. Począwszy od jeziora Spray lakes położonego na 1720 metrach, po kilka jak nie kilkanaście szczytów, na które prowadzą z reguły dosyć łatwe szlaki. W zasadzie większość wycieczek górskich, które odbyłem w te wakacje, znajdowało się właśnie tam. Idealne trasy na początek i przy tym jakie widoki!


Nieco dalej zlokalizowane jest Banff. Gdybym miał je porównać do jakiegoś polskiego miasta, to z pewnością byłaby to Krynica. Oczywiście z zachowaniem wszystkich proporcji. Wizytówką tego miasta jest otwarty w 1888 Fairmont Banff Springs Hotel. Pierwsze słowo, które przychodzi na myśl jak się na niego patrzy to "wow!". Jak na miasteczko turystyczne przystało, jest tu dużo ciekawych knajp i sklepów. Jeżeli ktoś ma za dużo pieniędzy, to w Banff na pewno znajdzie miejsce na uszczuplenie swojego portfela. Dla osób chcących aktywnie spędzać wolny czas i przy tym odpocząć, fajną opcja jest podejście na Sulphur Mountain


The Fairmont Banff Springs Resort
a po powrocie regeneracja na gorących źródłach. Bardziej leniwi, na szczyt mogą dostać się kolejką, ale jestem pewien, że każda z osób czytająca tego posta wybrała by pierwszą opcje. 


Widok na Banff z Sulphur Mountain
Dobra opuszczamy Banff i jedziemy dalej. Ostatnim punktem naszej wycieczki jest Lake Louise.  Jeśli jest ktoś bardzo zajawiony na narty albo deskę, to z pewnością słyszał o tej miejscowości. Co roku odbywa się tu puchar świata w narciarstwie alpejskim, przez co kurort ten jest mocno rozpoznawalny na świecie. Trasy są niezłe, aczkolwiek można znaleźć lepsze. Dla każdej osoby , która znajdzie się kiedyś w Lake Louise, obowiązkiem jest odwiedzenia dwóch jezior Moraine Lake i... Lake Louise. Obydwa jeziora jak na Kanadę przystało można podziwiać zarówno z tafli wypożyczając canoe (tradycyjna łódka indiańska), albo z jednego z kilku punktów widokowych, na który trzeba oczywiście podejść . Wierzcie mi, że naprawdę warto się trochę zmęczyć, bo widok na jedno jak i  drugie jezioro jest niesamowity! Zresztą na jaką górę byśmy tu nie wyszli, zawsze będziemy czuli się jak byśmy byli w niebie...

Lake Louise
Dobra późno się robi, więc pasuje już wracać do Calgary. Przedstawiłem wam tylko mała cząstkę tego, co można zobaczyć w tych niezwykłych miejscach. Sam muszę jeszcze dużo razy wybrać się w góry, żeby to wszystko ogarnąć. Mam nadzieję, że będę miał na to wystarczająco dużo czasu. Już niedługo planuję dla was mała niespodziankę. Jeśli wszystko się uda, to za tydzień, może dwa postaram się wam  ją dostarczyć. A i wszystkich, którym podoba się moj świat zapraszam na funpage "Mike come on" na facebooku!
https://www.facebook.com/pages/Mike-come-on/661257703893737

Wysoka piątka !

sobota, 21 września 2013

Uśmiech, moc, fitness, sport

Witam wszystkich ciekawych Ameryki i mojego stylu życia. Zapewne wielu z was obgryzło już wszystkie paznokcie w oczekiwaniu na kolejny post. Spoko możecie się już odprężyć i zrelaksować... Mike come on znowu nadaje!

Pamiętacie jak w drugim poście rozpisywałem się na temat wszechobecnej rekreacji w Calgary? Dzisiaj postanowiłem zająć się tym tematem, oczywiście na swoim przykładzie, a że chcę być wiecznie młody jak Krzysiu Ibisz, to jest o czym pisać.

Zacznę od trochę głębszej refleksji. Mianowicie jestem szczęściarzem. Przynajmniej tak mi się wydaje. Pomyślicie może, że mam wille na Malediwach albo czerwone Ferrari. Nie, nie mam tych rzeczy i pewnie nigdy mieć ich nie będę. Jestem szczęściarzem, ponieważ całe życie wiem co chce robić i to robię. Od dzieciństwa uwielbiałem ruch. Nie wiem czy to przez ADHD, ale zawsze odczuwałem ogromną potrzebę poruszania się. Trenowałem judo, piłkę nożną, grałem we wszystko i wszędzie. W pewnym momencie, oczywistym stało się dla mnie, że moja droga życiowa musi być wypełniona sportem. Jak pomyślałem, tak zrobiłem. Najpierw poszedłem do liceum ogólnokształcącego o profilu turystyczno-sportowym, a później jak już wiecie na krakowski AWF. No i teraz dziesięć lat później, moja pasja do sportu wzrosła jeszcze bardziej. Pewnie dlatego tyle we mnie optymizmu i pozytywnego myślenia.

Dobra koniec tych wspomnień. Na pewno jesteście ciekawi co  można robić w Kanadzie, żeby było aktywnie i interesująco. Zacznę od Calgary, bo to tu spędzam większość swojego czasu. Jak na duże miasto przystało, znajdziemy tu baseny, lodowiska, boiska do piłki nożnej, baseball'a, koszykówki, korty tenisowe. Najlepsze jest to, że wszystko za freeko! Także zbierasz ekipę i idziesz się trochę wyładować na świeżym powietrzu.

Jeżeli gry zespołowe z jakiegoś powodu kogoś nie interesują, można wypożyczyć łódkę i pożeglować na miejscowym jeziorze (Glenmore Reservoir), albo jak już trochę przymrozi, poświrować na nartach bądź snowboardzie. Wprawdzie wyciąg narciarski w Calgary na kolana nie rzuca, ale jak ktoś chce się rozjeździć, albo zwyczajnie potrenować przed poważniejszymi stokami, ma do tego idealne warunki.

Wracając jeszcze do gier zespołowych, fajną alternatywą jest też siatkówka plażowa. Można zapisać się do ligi, bądź zagrać w jednym z organizowanych turniejów. Nieskromnie dodam, że po jednym z takich turniejów, zostałem wybrany MVP. Uprzedzając wszystkie szydercze komentarze... grałem z normalnymi ludźmi (pełno sprawnymi!). No cóż, trochę mnie to kosztowało ale medal jest!

Jak na absolwenta AWF przystało, w moim cotygodniowym rozkładzie jazdy nie mogło zabraknąć siłowni. Z tym że na mojej siłowni, oprócz tradycyjnej strefy dla koksów, do dyspozycji mam basen, ściankę wspinaczkową, hale, bieżnie do biegania, korty do squash'a i lodowisko. A wszystko za jedyne 37 $ miesięcznie.. AMERYKA!

A co jeżeli ktoś preferuje jednak ćwiczenia na świeżym powietrzu? W takim wypadku zawsze można się przejść, lub przebiec do jednego z 40 parków. Naprawdę fajna sprawa, z tym że ja jak widzę zieloną trawę, wolę jednak na niej poleżeć i trochę "poczilałtować".

Ponadto dla lubiących rowery w samym Calgary do dyspozycji jest ok. 700 km ścieżek rowerowych, więc jest gdzie popedałować. Jako, że pierwszym moim środkiem transportu w Calgary był właśnie rower, mogę śmiało polecić tę formę aktywnego spędzania czasu.

Wymieniłem tylko kilka sposobów i miejsc w Calgary, w których można się coś poruszać. Jak sami widzicie jest w czym wybierać i trzeba być strasznym leniem żeby z tego nie korzystać.



Odnośnie aktywności pozamiejskiej nie będę się zbytnio rozwodził, bo już coś o tym wspomniałem (oczywiście wszyscy czytali poprzednie posty, więc po co się powtarzać). Przypomnę tylko w skrócie, że do Gór Skalistych mam niecałe 100 km, więc turystyka piesza, wspinaczka czy narciarstwo nie są mi obce. W przyszłości jeszcze kilka postów związanych z górami się pojawi, także na dzisiaj dam sobię i wam już spokój.

Trzymajcie się ciepło (podobno w Polsce ostatnio trochę przymroziło) i do usłyszenia!

sobota, 14 września 2013

Światła blask, pot i szał, disco night!


Po ostatnim wpisie, który mógł rozgrzać waszą wyobraźnię, dzisiaj zejdziemy trochę na ziemię. Z gorących miejsc, pięknych plaż i pozytywnych widoków, przeniesiemy się do Calgary. Dokładniej do jego centrum, tak zwanego „downtown”, gdzie znajdują się różnego rodzaju dyskoteki, puby i bary. Za pewne wielu z was zaciekawi tematyka imprez. Pokaże wam gdzie Mike spędza wolny czas wieczorami!

Jako że jestem w tzw. ” wieku produkcyjnym” i jeszcze ciągnie mnie na dobrą imprezę, Calgary nocą poznałem nawet nieźle. Dodając do tego często owładniającą mnie wkętę, że potrafię tańczyć jak w step up’ie, możecie być pewni, że w dzisiejszym poście pojawi się kilka ciekawych miejsc, mających mało wspólnego z popularną w Polsce dyskoteką, o dźwięcznej nazwie „Nokaut”. Aczkolwiek miłośników tego typu biesiad, od razu uspokoję.. o tym też będzie.

17 avenue
Najczęściej odwiedzanymi przeze mnie miejscami są puby i bary. W sumie nie ma się temu co dziwić. Dobry pub przed imprezą, jest jak porządna rozgrzewka w sporcie, albo jak kto woli dobra gra wstępna.. Jeśli się dobrze nakręcisz, później będzie już tylko lepiej. Z racji tego że w tygodniu pracuję i nie mam szans na imprezowanie, pub jest idealnym miejscem żeby się zrelaksować i odpocząć psychicznie. Inną sprawą jest to, że tu po prostu mnie na to stać. W Polsce niestety bywało z tym różnie.

17 avenue
W Calgary większość pubów zlokalizowana jest na jednej ulicy (17 avenue). Na długości kilku kilometrów, znajduje się kilkadziesiąt pubów i barów. Powiem wam, że jest z czego wybierać. Dobra okazja, żeby poznać nowych ludzi. A że kanadyjczycy są pozytywnie nastawieni do życia i otwarci na nowe znajomości, nie ma z tym większych problemów. Żeby wam to zobrazować krótka anegdotka... Byłem z kumplem na piwku w pubie, ktoś do niego zadzwonił więc wyszedł. Za chwilę jacyś goście przysiedli się obok, zapytali czy jestem sam i zaproponowali żebym się się do nich dosiadł. Pomyślałem spoko Kanada kraj równości i legalnych związków homoseksualnych, pewnie trochę przesadziłem z wyglądem i chłopaki mnie podrywają. Podziękowałem. Za 5 minut przyszłych, jak się później okazało, ich dziewczyny. Odetchnąłem z ulgą, że jednak wyglądam ok hehe. No to tyle w kwestii zdobywania znajomości w Kanadzie.

Jak juz jesteśmy przy pubach, to kilka słów o moim ulubionym. W zasadzie to odkryliśmy go dosyć niedawno. Ale z pubem jak z dziewczyną. Czasami, nie zależnie od siebie, zakochujesz się od pierwszego wejrzenia. No i i nic na to nie poradzisz.
Craft

Ale do rzeczy. Mój ulubiony nazywa się „Craft” i jest bardzo fajna alternatywą na piątkowo-sobotnia rozgrzewkę przed imprezą w clubie. Już nawet zaczynają mnie kelnerki rozpoznawać, także jest sympatycznie.


No i jeszcze jeden, który jest bardzo oryginalny. Wyobraźcie sobie typowy amerykański dom, z werandą, pomiędzy wieżowcami. A w środku muzyka, bary stoliki, sofy. Ogólnie wystrój jak w typowym mieszkaniu. Przyznam że pomysł na pub ciekawy.

Po tym delikatnym wprowadzeniu ciała i umysłu do nocnego świata Calgary, kilka słów o imprezach. Jest ich trochę, więc przedstawię tylko kilka charakterystycznych, zawierających coś wyjątkowego.

West
Pierwszą jest „West”. Na samym początku wydaje się troszeczkę nietypowa, ponieważ wchodzi się do niej przez galerie handlową. W środku wygląda jednak normalnie. To co w niej jest takiego nadzwyczajnego, bo przecież nie galeria? Oryginalny jest dach a dokładniej jego wystrój, który został zaprojektowany pod imprezę. Także bawimy się na parkiecie a, dookoła otaczają nas biurowce. Fajny klimat i taki amerykański!
Cowboy's

Następną jest „Cowboys”, która świetnie oddaje tutejszy klimat. Czyli cowboye w kapeluszach, country i te sprawy. Wejście do niego tez jest nietypowe bo przez kasyno, przez co, trochę ludzi ginie po drodze na parkiet. A i jeszcze jedna rzecz, zawsze o tej samej porze wszyscy ustawiają się na środku i tańczą swój regionalny taniec "square dance". To tak jak byśmy się w Polsce ustawiali i tańczyli układ do krakowiaka. Na początku nawet ciekawe, ale po jakimś czasie robi się nudne, szczególnie jak się nie zna kroków.
Ranczman's

Bardzo podobną imprezą jest „Ranchman’s”. Więc jak wiesz że przeszkoda w postaci kasyna może skutecznie uniemożliwić Ci dotarcie na imprezę, a jednak chciał byś skosztować odrobinę tutejszego folkloru... jedziesz właśnie tam.  
Ciekawy jest też „Flames central".


Flames central

 Dyskoteka zrobiona w barwach drużyny hokejowej Calgary Flames, . Również spoko miejsce na sobotnie podtrzymywanie ścian, w oczekiwaniu aż jakaś kobieta zaprosi cię do tańca. Tak na marginesie, kiedy to następuje, pokazujesz czego Cię polskie wesela nauczyły i jakim jesteś „dance flor beast”! Przynajmniej ja tak mam...  No dobra ja nie, ale znam gościa, który tak ma!

No i jeszcze jedna impreza, o której wręcz muszę napisać. Polska dyskoteka, odbywająca się, nie wiedzieć dlaczego, raz na jakiś czas. Miejsce kultywowania polskiej tradycji objawiające się piciem wódy przy samochodach, zaliczania zgonów po dwóch godzinach od pochłonięcia pierwszej 50-tki, poprzedzonych bezsensowną zadymą. Jeśli ktoś oglądał „czekając na sobotę”, to wie o cym mówię.


Tym miłym akcentem, zakończę mój dzisiejszy wywód na temat życia nocnego w Calgary. Wymieniłem tylko kilka miejsc, w których można się odstresować i zregenerować po ciężkim tygodniu. Jestem przekonany, że będąc w Calgary, każdy z was znajdzie coś miłego dla siebie.

Pozdro 600 i do usłyszenia za tydzień!

                                               Mike!

piątek, 6 września 2013

American dream według Mike’a!


Dzisiaj skupię się na moich marzeniach i planach. Mam nadzieję, że jak się z wami nimi podzielę, to będę jeszcze bardziej zmobilizowany do tego, aby kiedyś je zrealizować. Także wsiadamy na dywan, zapinamy pasy i lecimy z tym tematem!


Marzenia ehh... Nierzadko są jedynym, bądź też głównym powodem, dla którego ludziom w ogóle się chce. Chyba nie ma wśród nas osoby która ich nie ma. Po cichu liczę, że mój blog pomoże wam zabrać się za ich realizację, że dostaniecie takiego motywującego kopa!

Niedawno ktoś mi powiedział, że mam taki południowy charakter i w sumie trudno się  z tym nie zgodzić. Dlatego większość moich marzenie i planów kręci się wokół plaż, palm, hamaków, mórz i oceanów. Po prostu jakoś wolę bardziej ciepło od zimna. Pewnie powiecie „jakiś dziwny”, no cóż taki już jestem.

Jednym z pierwszych miejsc na mojej liście jest Kuba, a w zasadzie to trzy wyspy leżące w bliskiej odległości od siebie. Kuba, Dominikana no i oczywiście Jamajka (bo lubię regge ;)). Zresztą co do tej ostatniej wyspy, umówiłem się z dwoma kumplami jeszcze w Krakowie, że się tam kiedyś na hamakach spotkamy, więc nie mam innego wyjścia, muszę tam jechać. W sumie to powiem wam w tajemnicy, że Kubę już nawet zacząłem ogarniać, także pewnie jeszcze w tym roku tam zawitam.

Kolejny kraj i uwaga zagadka. Jakie ważne wydarzenie sportowe odbędzie się w przyszłym roku? Teraz dam wam kilka sekund na zastanowienie... No i odpowiedź: Mistrzostwa świata w piłce nożnej. A gdzie? Jasne że w Brazylii. No a jak Brazylia to oczywiście Rio de Janeiro. Także zabieram piłkę, klapki, jakiś ręcznik i pokażę tym brazylijczykom, jak to w Polsce do perfekcji opanowaliśmy grę goleniami a co! A i tym, którzy znali odpowiedź na moje pytanie, szczerze gratuluje.


Teraz czas na coś sentymentalnego. Pierwsze podróżnicze marzenia Mike’a, czyli... Hawaje. W sumie, to w ogóle pierwsze marzenie jakie pamiętam! Chyba się ze mną zgodzicie, że fajnie było by je spełnić. Swoją drogą ciekawe jakie to uczucie spełnić swoje pierwsze marzenie. No nic jak wszystko dobrze pójdzie i mnie z tej Ameryki nie deportują, to możecie być pewni że się nim z wami podzielę.

Jak już wjadę do USA, po otrzymaniu wizy od jakiegoś miłego pana w konsulacie, będę mógł zrobić coś na prawdę dużego.  Można powiedzieć, że ta wycieczka, albo raczej wyprawa, bo pewnie mi zejdzie ze trzy tygodnie..(hm trzy? Nie no więcej na pewno nie bedzie...), składa się z dwóch części. Pierwszą rzeczą którą chcę zrobić, to zakup Volkswagena garbusa tylko takiego z 69 roku. Zapewne trzeba będzie go trochę odrestaurować, no ale co to dla gościa który pół życia spędził w garażu! Ok może nie do końca w, ale bardzo często koło niego przechodziłem, a to już coś. W razie jakiś większych kłopotów, oddam go do znajomego mechanika, on na bank coś z tego wyczaruje. Jak już garbi będzie gotowy, leje go do pełna i jadę. Gdzie jadę?  Trasę wymyśliłem sobie taką: Vancouver->Seattle->może Portland->San Francisco->Los Angeles->Las Vegas->Salt Lake City no i chyba do domu. Hehe wiem co niektórzy pomyślą, więc od razu sprostowanie... nie, nie do Tuchowa, do Calgary! Do Tuchowa było by chyba trochę za bardzo. Dość odważny i trochę długi trip, no ale przecież to Ameryka a oni mają „highway’e”.

Ostatnią rzeczą, albo ładniej.. krainą geograficzną, którą chciał bym zobaczyć jest Alaska. Wcześniejsze miejsca mogły rozpalić trochę waszą wyobraźnie, więc pasuje was trochę ostudzić na zakończenie. Na Alasce podobnie jak na Jamajce, też jestem z takim jednym gościem umówiony. A że wariat rozbija się po europejskich uczelniach robiąc naukową karierę, myślę że ta wyprawa jest jak najbardziej do zrealizowania. Tak się składa, że mam tu w okolicy kilka fajnych stoków, o których zresztą już wam pisałem, więc jazdę na nartach i desce na pewno podszkolę do stopnia, pozwalającego mi delektować się warunkami narciarskimi panującymi na Alasce.

Podsumowując. Dobrze, że za marzenia nie trzeba płacić, bo pewnie wiecznie był bym spłukany. Jak śpiewała Majka Jeżowska  „marzenia się spełniają tylko mocno, mocno, mocno w nie wierz...”. Od siebie dodam tylko, wierz i nie bój się realizować swoich marzeń, bo jedyne co nas na tym świecie ogranicza, to my sami...

Możecie teraz bezpiecznie odpiąć pasy, zsiąść z dywanu i wrócić do rzeczywistości. Mam nadzieje, że chociaż trochę dałem wam do myślenia i od jutra zaczniecie spełniać swoje marzenia, choćby nawet te malutkie. Pozytywny grabson dla Wszystkich!

niedziela, 1 września 2013

Gdzie?! Calgary?! Kanada widziana moimi oczami.




Jeśli naprawdę istnieje coś takiego jak dusza podróżnika, to ja bez wątpienia ją posiadam. Pewnie każdy ją posiada, tylko nie dla wszystkich jest ona najważniejsza. Trudno się temu dziwić, żyjąc w Polsce trzeba się na prawdę mocno napocić żeby pozwolić sobie na zwiedzanie i jeżdżenie po świecie. Są też plusy takiego stanu rzeczy. Człowiek nauczył się dobrze kombinować, poza tym uświadomiłem sobie w pewnym momencie, że mam życie we własnych rękach i tylko ode mnie zależy jak ciekawe ono będzie. Dodatkowo przez te ostatnich kilka lat zbudowałem w sobie taką pewność siebie i poczucie że wszędzie sobie poradzę, że teraz mogę i potrafię żyć na dużym luzie. Często lubię rozkminiać, czyli w dużym skrócie zastanawiać się dlaczego coś się dzieje tak a nie inaczej. Wszystkim polecam można się dużo dowiedzieć o otaczającym nas świecie i o samym sobie.


Jeśli czytaliście mój pierwszy wpis, to wiecie że wylądowałem w Calgary. Ciekawe ilu z was słyszało wcześniej o tym mieście. Ja z racji tego że studiowałem  na AWF-ie wiedziałem że w 88 odbyła się tu zimowa olimpiada i... to by było na tyle. W sumie po co miał bym się tym interesować ot normalne kanadyjskie miasto, położone daleko od Polski przez to trochę egzotyczne. No i w sumie miasto jak miasto, typowe amerykańskie z Downtown, wieżowcami i całą tą resztą. Ale powiem wam że widząc to wszystko na żywo, coś co do tej pory znałem jedynie z telewizji zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Dość powiedzieć że dopiero po tygodniu od przyjazdu, zaczęło mi się to wszystko wydawać normalne. Z racji mojego wyuczonego zawodu czyli nauczyciel w-f największe wrażenie zrobiła na mnie jednak ilość parków, ich zagospodarowanie i masa tych wszystkich ludzi w nich ćwicząca. To jest dla mnie wręcz niewiarygodne ilu i w jakim wieku ludzi uprawia tu rekreacje. Biegają, jeżdżą na rowerach, rolkach, ćwiczą, spacerują. Całkowicie inne podejście do życia, inna mentalność. Ma to ogromny wpływ na ich nastawianie, wszyscy są mili, uśmiechnięci, pomocni, wyrozumiali. Zabawne jak łatwo można wśród tych wszystkich ludzi rozpoznać polaka! Przez miasto płynie rzeka którą można spływać w pontonie, woda czyściutka, widoki dookoła też niczego sobie. Najlepsze znajduje się jednak poza miastem a dokładnie 100 km od Calgary.

 Góry Skaliste, które można podziwiać z samego Calgary, robiące niesamowite wrażenie jak się w nie wjedzie. Są w nich miejsca do złudzenia przypominające wzgórza nad Solinę, ale większość z nich wygląda jak nasze Tatry, rozpościerające się na troszeczkę większym obszarze. Dzięki temu masz pewność, że podchodząc na jakiś szczyt nie będziesz musiał stać w korku, jak to nie raz ma miejsce wchodząc na Giewont.
 Ogólnie turystyka górska jest tu świetnie rozwinięta. Szlaki prowadzące na trzy tysięczne szczyty są łatwe, dostosowane do umiejętności każdego. Nawiązując do wszech obecnej rekreacji, pewnego razu na szczycie góry, która miała gdzieś około 2600 m. n.p.m. spotkałem 70 letnią parę, która podziwiała widoki. Powiem wam że fajny widok, uświadamiający że życie nie kończy się po 40.

Jeśli Góry Skaliste są piękne w lecie, to oczywistym jest, że w zimie też potrafią zapierać dech w piersiach. Jeśli ktoś jeździ na nartach, bądź na desce powinien tu kiedyś przyjechać. Mieszkając w Polsce udało mi się pośmigać trochę po Francuskich Pirenejach. Bardzo fajne góry, w tedy wydawało mi się że nie ma piękniejszych... do czasu aż nie posmakowałem narciarstwa w Kanadzie. Jazda na nartach w Europie a jazda na nartach w Kanadzie są to dwie całkowicie od siebie różne rzeczy. W Europie jeździ się głownie po wyratrakowanych, specjalnie do tego przygotowanych stokach, rzadko kiedy poza trasą. W Kanadzie proporcje się odwracają. Większość tras jest dzika, często prowadząca przez las. Tak naprawdę to wyjeżdżasz na górę obierasz sobie punkt na dole i jedziesz.. każdy ma swoją trasę, więc przeważnie jedzie się po świeżym, dziewiczym śniegu, po którym nikt przed tobą nie jechał. Tylko trzeba uważać, żeby się nie wywrócić, bo wierzcie mi, że ciężko się wstaje jak pod tobą leży 10 metrów śniegu z czego 2 metry to puch.
 Z racji tego, że do Calgary przyleciałem dosyć późno bo pod koniec marca, dopiero raz udało mi się poświrować na nartach. Ale spokojnie sprzęt już kupiłem, także w zimie na pewno kilka relacji z nart się pojawi. Kiedyś znalazłem artykuł na onecie „10 najlepszych kurortów narciarskich na świecie”. Cztery z nich znajdują się w Kanadzie z czego 3 blisko mnie. Postaram się je wszystkie odwiedzić i zamieścić krótką relacje, żebyście wiedzieli, które ośrodki w Kanadzie odwiedzić.







Dobra rozpisałem się trochę, pasuje kończyć bo was zanudzę. Idę się ogarnąć i na imprezę bo sobota ;) Pozdro 600! Za jakiś czas znowu się odezwę. Bez odbioru !