niedziela, 15 grudnia 2013

Backcountry! Czyli całkowicie nowy sposób aktywnego spędzenia czasu!

Siema! Mam nadzieje, że u Was wszystko ok i na pełnym relaksie przeczytacie to, co mam Wam dzisiaj do opowiedzenia. Jako, że moja aklimatyzacja w tym niesamowitym miejscu przebiega bez zarzutu, mogę sobie pozwolić na zdobywanie nowych doświadczeń i prowadzenia trybu życia, który dostarcza mi ogromną ilość radości i pozytywu. Powoli wyjazd do Kanady wyrasta do miana najlepszej decyzji jaką podjąłem w życiu. A to mnie bardzo cieszy bo znaczy to, że droga, którą podążam jest jak najbardziej trafna.

Dzisiaj, można powiedzieć, że po części wróciłem do korzeni ,a dokładniej do początków mojej przygody jazdy na desce. Pierwsze kroki na snowboradzie stawiałem jakieś 13 lat temu, będąc jeszcze małolatem. W związku z tym, że ciężko było z prawem jazdy, ogólnie ze starszymi kolegami z którymi można było by jeździć na wyciągi, pierwsze szlify zbierałem na pobliskich górkach. Schemat był prosty. Herbata w termosie, kilka kanapek, deska do ręki i szło się na cały dzień trochę pozjeżdżać. Samej jazdy może nie było zbyt dużo ale banan z twarzy długo nie znikał. W dniu dzisiejszym poczułem się znów jak ten 13 latek, oczywiście z zachowaniem wszelkich proporcji.

W tytule napisałem „Backcountry” . Zapewne wielu z was zastanawia się co to właściwie jest i z czym to się je. Backcountry jest to, mówiąc bardzo ogólnie, odmiana narciarstwa, w której wykorzystuje się narty do przemieszczenia w terenie pokrytym śniegiem. Czyli zapinam narty i raz podchodzę a raz zjeżdżam z góry. Można powiedzieć, że mnie nie tak do końca to dotyczy, ponieważ ja w przeciwieństwie do moich kolegów, podchodziłem mając na nogach rakiety śnieżne a zjeżdżałem na desce. Póki co, na razie udało mi się skompletować sprzęt snowboardowy i powoli zabieram się za narciarski, tak żeby jeszcze w tym sezonie zasmakować backcountry w czystej postaci.

Wracając do naszej dzisiejszej wyprawy, pierwsza jej część czyli podchodzenie dało mi trochę w kość i dochodząc do góry byłem lekko umordowany. Ale ja akurat lubię się trochę zmęczyć i z większą intensywnością pooddychać świeżym górskim powietrzem. Druga część, czyli zjazd do najłatwiejszych też nie należał. Z racji tego, że trochę już na snowboardzie w życiu pojeździłem uznałem, że ze zjadem nie będę miał większego problemu. No cóż, szybko okazało się, że dotychczasowa jazda, którą preferowałem (jazda po przygotowanej trasie, najlepiej na świeżym frezie), bardzo odbiega od tej z jaką dzisiaj miałem do czynienia. Technika jazdy po puchu różni się bardzo od tej na stoku i czeka mnie dużo pracy żeby opanować ją na zadowalającym mnie poziomie. Na szczęście w Kanadzie o praktykę nie trudno, więc myślę, że szybko się przestawię i będę mógł cieszyć się zarówno jazdą po trasie jak i na dziko. Nie znaczy to oczywiście, że dzisiaj nie miałem „fanu” z jazdy. Miałem i to bardzo duży, dlatego wiem, że w przyszłości chcę jeździć w ten sposób częściej!

Dobra czas na mnie. Trochę jestem wypompowany  po dzisiejszej aktywce ale tak jak w tedy gdy byłem małolatem, tak samo teraz banan z mojej twarzy długo nie zniknie! W przyszły weekend chcę pojeździć trochę po resorcie, żeby deskę przetestować, a w poniedziałek 23 grudnia uderzam do Panoramy! I jak tu nie lubić tej Kanady!?


Szęśliwy, uśmiechnięty i pozytywnie nakręcony Mike pozdrawia wszystkich czytelników!  ↑5 








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz