Siema! Mam
nadzieje, że u Was wszystko ok i na pełnym relaksie przeczytacie to, co mam Wam
dzisiaj do opowiedzenia. Jako, że moja aklimatyzacja w tym niesamowitym miejscu
przebiega bez zarzutu, mogę sobie pozwolić na zdobywanie nowych doświadczeń i
prowadzenia trybu życia, który dostarcza mi ogromną ilość radości i pozytywu.
Powoli wyjazd do Kanady wyrasta do miana najlepszej decyzji jaką podjąłem w
życiu. A to mnie bardzo cieszy bo znaczy to, że droga, którą podążam jest jak
najbardziej trafna.
Dzisiaj, można powiedzieć,
że po części wróciłem do korzeni ,a dokładniej do początków mojej przygody
jazdy na desce. Pierwsze kroki na snowboradzie stawiałem jakieś 13 lat temu,
będąc jeszcze małolatem. W związku z tym, że ciężko było z prawem jazdy, ogólnie
ze starszymi kolegami z którymi można było by jeździć na wyciągi, pierwsze
szlify zbierałem na pobliskich górkach. Schemat był prosty. Herbata w termosie,
kilka kanapek, deska do ręki i szło się na cały dzień trochę pozjeżdżać. Samej
jazdy może nie było zbyt dużo ale banan z twarzy długo nie znikał. W dniu
dzisiejszym poczułem się znów jak ten 13 latek, oczywiście z zachowaniem
wszelkich proporcji.
W tytule
napisałem „Backcountry” . Zapewne wielu z was zastanawia się co to właściwie
jest i z czym to się je. Backcountry jest to, mówiąc bardzo ogólnie, odmiana
narciarstwa, w której wykorzystuje się narty do przemieszczenia w terenie
pokrytym śniegiem. Czyli zapinam narty i raz podchodzę a raz zjeżdżam z góry.
Można powiedzieć, że mnie nie tak do końca to dotyczy, ponieważ ja w przeciwieństwie
do moich kolegów, podchodziłem mając na nogach rakiety śnieżne a zjeżdżałem na
desce. Póki co, na razie udało mi się skompletować sprzęt snowboardowy i powoli
zabieram się za narciarski, tak żeby jeszcze w tym sezonie zasmakować
backcountry w czystej postaci.
Wracając do
naszej dzisiejszej wyprawy, pierwsza jej część czyli podchodzenie dało mi
trochę w kość i dochodząc do góry byłem lekko umordowany. Ale ja akurat lubię
się trochę zmęczyć i z większą intensywnością pooddychać świeżym górskim
powietrzem. Druga część, czyli zjazd do najłatwiejszych też nie należał. Z
racji tego, że trochę już na snowboardzie w życiu pojeździłem uznałem, że ze
zjadem nie będę miał większego problemu. No cóż, szybko okazało się, że dotychczasowa
jazda, którą preferowałem (jazda po przygotowanej trasie, najlepiej na świeżym
frezie), bardzo odbiega od tej z jaką dzisiaj miałem do czynienia. Technika
jazdy po puchu różni się bardzo od tej na stoku i czeka mnie dużo pracy żeby
opanować ją na zadowalającym mnie poziomie. Na szczęście w Kanadzie o praktykę
nie trudno, więc myślę, że szybko się przestawię i będę mógł cieszyć się zarówno
jazdą po trasie jak i na dziko. Nie znaczy to oczywiście, że dzisiaj nie miałem
„fanu” z jazdy. Miałem i to bardzo duży, dlatego wiem, że w przyszłości chcę
jeździć w ten sposób częściej!
Dobra czas na
mnie. Trochę jestem wypompowany po dzisiejszej
aktywce ale tak jak w tedy gdy byłem małolatem, tak samo teraz banan z mojej
twarzy długo nie zniknie! W przyszły weekend chcę pojeździć trochę po resorcie,
żeby deskę przetestować, a w poniedziałek 23 grudnia uderzam do Panoramy! I jak
tu nie lubić tej Kanady!?
Szęśliwy,
uśmiechnięty i pozytywnie nakręcony Mike pozdrawia wszystkich czytelników! ↑5
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz