niedziela, 6 października 2013

Strach, terror i flaki ! Mike atakuje 3600 metrów!


Siema! Trochę Was w tym tygodniu przytrzymałem ale miałem swoje powody. Kto śledzi mój funpage wie, że na sobotę zaplanowałem lekki spacer w górach. Może nie do końca taki lekki, bo chciałem zaliczyć najwyższą „górkę” w swoim życiu. Od przylotu do Kanady sukcesywnie staram się podnosić sobie poprzeczkę i wychodzić na coraz to wyższe szczyty. Myślę, że do 4000 m. dobije, a co później to zobaczymy. Fajne jest to, że wchodząc nawet na 2200 m., można delektować się naprawdę świetnymi widokami, ktorymi zresztą już was raczyłem. Ostatnio pracuje w miejscu z którego nieźle widać góry. Dlatego też spodziewałem się zgoła odmiennego krajobrazu niż dotychczas...

Każdy z was zapewne słyszał, że Kanada a w szególności jej zachodnie wybrzeże „słynie” z długiej i mroźnej zimy. Dlatego o tej porze roku normalnym jest, że w górach leży już troche świeżego śniegu. Często zdarza się również, że śnieg sypie w samym Calgary ale odpukać u mnie na razie spokój.

 Początek szlaku na Mount Temple znajduję się przy Morain Lake, czyli jeziorka w Lake Louise. Już z samego parkingu, można nacieszyć wzrok niesamowitym krajobrazem. Widać również górkę, na którą się wybieraliśmy. Z racji tego, że pogoda nas tego dnia nie rozpieszczała (wiało, sypało i było pochmurnie) sam szczyt nie był widoczny. No cóż w końcu to góry, a tu pogoda bywa różna i nie zawsze raczy nas bezchmurnym niebem. Nie jest jednak tak źle, bo dopiero drugi raz nie widziałem słońca, będąc w Górach Skalistych! W związku ze zbliżającą się zimą, na samym początku szlaku znajdowała się informacja nakazująca wspinaczkę w grupach minimum cztero osobowych, ponieważ można było natrafić na „misie” Gryzli, które przygotowują się do zimowego snu. Nas na szczęście było czworo Ja, rodzyna, rich kanedien boy czyli mrówa i rożmen, więc bez przeszkód ruszyliśmy zdobyć nasz szczyt. Jako że na początku idzie się w lesie, który zatrzymuje wiatr wydaje się nawet ciepło. Jednak gdy człowiek pokona już linię drzew i znajdzie się na otwartej przestrzeni „zefirek” daje mocno się we znaki. My jak to na „alpinistów” przystało byliśmy jednak przygotowani na taką kolej rzeczy. W zasadzie od połowy trasy zaczyna się mocniejsze podejście. Dodatkowo tego dnia zalegający śnieg i mocne podmuchy utrudniały nieco wspinaczkę. Idąc w takich warunkach ciężko o lepszy trening na nogi! 

Jeżeli ktoś z was wstydził się kiedyś nieodpowiedniego ubioru w górach, podniósłby się na duchu widząc jaką fantazją w doborze ubrania na wspinaczkę mogą pochwalić się Azjaci. Gdy na szlaku zalega śnieg i robi się trochę zimniej palczaste gumowe buty czy szmacianki, nie mówiąc już o krótkich spodenkach nie są zbyt odpowiednim ubiorem.. no ale jak to mówią „co kraj to obyczaj”.

Wracając do naszego „spaceru”. Około 500 metrów przed szczytem podejście zrobiło się naprawdę strome, z tego też powodu większość grup w tym miejscu zawracała. My oczywiście poszliśmy dalej! Widoki lux jak się podniesie głowę, bo przez większość czasu wzrok jest opuszczony, szukający gdzieś tlenu, wpatrzony w śnieg i kamienie, które znajdują się pod nogami. Poza tym zrobiło się dosyć ślisko i trzeba było patrzeć gdzie się stawia nogę. Dlatego też w kilku miejscach trochę skakała adrenalina, dodając lekkiej dramaturgii naszej wspinaczce. Idąc tak po tym śniegu, kamieniach, w silnym wietrze w końcu dotarliśmy na szczyt! Widok... prawie zerowy bo znajdowaliśmy się w chmurach. Miałem przez chwilę nadzieję, że jak wyskrobiemy na górę znajdziemy się ponad chmurami ale na to będę musiał jeszcze trochę poczekać.

Wracając okazało się, że w jednym miejscu gdy podchodziliśmy szlak się rozgałęział i nieświadomie wybraliśmy tą trudniejszą ścieżkę.. no ale co to dla takich PRO chłopaków jak my! Około godziny siedemnastej cali i zdrowi (w sumie nie do końca cali, bo rożmen skaleczył się w palca ale w przypływie adrenaliny nawet tego nie poczuł) wróciliśmy do samochodu.

Nie zabrakło oczywiście też dramatycznych momentów! Brak rękawiczek zmusił mnie do założenia.. skarpetek na dłonie.. Można to dostrzec na zdjęciu po prawej. Powiem wam, że było mi nawet ciepło w tych skarpeto-rękawiczkach.

Tak właśnie mniej więcej wyglądała moja wolna sobota. Oczywiście wieczorkiem nie omieszkaliśmy podskoczyć do Crafta na delikatną obczajkę i dwa piwka. Dodam jeszcze, że dostałem informacje o rychłym otwarciu Sunshine (ośrodek narciarski), także możliwe że już za miesiąc uderzymy na pierwsze narty! I jak tu nie kochać tej Kanady!

 Pozdrawiam wszystkich i zachęcam do aktywnego spędzania wolnego czasu. Walczcie z leniem bo aktywnie równa się pozytywnie a o to właśnie chodzi, żeby banan nie znikał z naszej twarzy! Strzała!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz